PORZĄDEK MSZY ŚWIĘTYCH

Kazanie bpa Sanborna o św. Piusie X



Pelagius Asturiensis


W święto prawdziwego Papieża, pogromcy modernizmu.

Pelagiusz z Asturii

W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Amen.

W najbliższy wtorek obchodzimy uroczystość świętego Piusa X. Niemożliwe,
byśmy nie zwrócili szczególnej uwagi na tego wielkiego świętego, gdyż
jest on naszym przywódcą w walce z modernizmem. Nasz opór wobec
modernizmu nie opiera się bowiem na naszym własnym autorytecie, lecz
raczej na autorytecie owego wielkiego papieża i świętego, który sto lat
temu wskazał modernistów palcem, i powiedział: „Jeśli uda im się
zrealizować postulowany przez siebie program, zniszczą Kościół”. I
właśnie walka z modernizmem jest bez wątpienia najważniejszym aspektem
jego życia. Stanowi też prawdopodobnie główną przyczynę, dla której
został ogłoszony świętym.

Lecz winniśmy przyjrzeć się innym aspektom jego świętości. Często
koncentrujemy się na walce Piusa X z modernizmem, lecz był on święty pod
wielu innymi względami. Zauważamy trzy główne „obszary”, na których
zaznaczyła się jego świętość. Pierwszym była jego miłość i wrażliwość
wobec ubogich. Drugim – zapał w realizowaniu obowiązków stanu. Trzecim
zaś: pokora.

Powiedzmy najpierw o jego miłości i wrażliwości wobec ubogich. Józef
Sarto urodził się w ubogiej rodzinie. W jego domu rodzinnym, który
odwiedziłem, chodziło się po ubitej glinie. Jego rodzice byli ludźmi
skromnymi – jeśli mówimy o dostatności życia. Jako chłopiec znał
ubóstwo; nie stać go było na opłacenie seminarium. Polegał zatem na
wsparciu od dobrodziejów oraz na stypendium. W trakcie całego życia
nieprzerwanie rozdawał to, co posiadał. Jako seminarzysta dzień w dzień
połowę swojego jedzenia zanosił pewnemu zubożałemu umierającemu
człowiekowi w podeszłym wieku. Czynił tak aż do dnia jego śmierci.

Jako ksiądz często oddawał swój własny obiad ubogim parafianom, sam zaś
pościł. Mówi się, że jako biskup Mantui zastawił swój własny biskupi
pierścień, by wspomóc ubogich. Jako biskup i kardynał wykorzystywał
własne środki, by wspomagać potrzebujących seminarzystów, ponieważ w
owych czasach drogę kapłaństwa obierali niemal wyłącznie ubodzy; klasy
wyższe, opanowane próżnością oraz innymi sprawami światowymi trzymały
się od seminariów z daleka (1). Zaś jego siostry musiały chować mu
ubrania – koszule i bieliznę – z obawy, że również je rozda. Żaden
pieniądz nie trzymał się go zbyt długo. Gdy otrzymywał jakieś środki,
niezwłocznie je rozdawał. Nigdy nie miał niczego dla siebie; otrzymywane
pieniądze wciąż oddawał innym. Jako kardynał patriarcha Wenecji
dwukrotnie dostawał piękne zegarki. Zanim został biskupem kupił sobie
zegarek – z niklu; tani zegarek, który towarzyszył mu do końca życia,
nie chciał się z nim bowiem rozstać. Pewien niemiecki szlachcic
ofiarował mu piękny złoty czasomierz wysadzany diamentami – i nie muszę
wam mówić, co się z tym zegarkiem stało. Kardynał Sarto wolał prostotę
swojego niklowego zegarka i chciał rozdać ubogim to, co uzyskał ze
sprzedaży owego wspaniałego czasomierza. Istnieje wiele innych podobnych
historii, ale opis tego jednego zdarzenia pozwala nam pojąć jego
wrażliwość na ubogich.

Po drugie: Giuseppe Sarto charakteryzował zapał w realizowaniu
obowiązków stanu i to w tej dziedzinie prawdziwie okazuje się jego
wielkość. Przez całe swe życie poświęcał się całkowicie dla zbawienia
dusz. Na przykład jako biskup i kardynał osobiście udawał się z wizytą
do chorych i umierających. Nie potrafił zrezygnować z tych odwiedzin i
przybywał do ich łóżek. Zwykle tego nie robiono – biskupi zlecali to
zadanie podległym sobie księżom. Lecz on zawsze osobiście doglądał
sprawy zbawienia powierzonych sobie dusz – od momentu, gdy został
wikarym, do chwili, gdy został papieżem. W tym znaczeniu na zawsze
pozostał księdzem parafialnym. Nigdy nie zrezygnował ze swoich zadań
jako księdza parafialnego, a piastowanie coraz wyższych godności w
kościelnej hierarchii oznaczało dlań po prostu powiększanie jego
parafii. A zatem, gdy został biskupem – obszar jego parafii powiększył
się, gdy otrzymał godność kardynała – jej wielkość wzrosła jeszcze
bardziej, a jako papież odpowiadał za… bardzo dużą parafię.

Ale nigdy nie wyzbył się tej prostoty serca, która powodowała, że
oddawał się sprawie zbawienia duszy każdego swojego parafianina z
osobna. Co dzień odwiedzał seminarium. We Włoszech seminarium jest
niemal zawsze połączone z kancelarią diecezjalną. A więc każdego dnia
miał zwyczaj nawiedzać seminarium. Niekiedy sam nauczał; przez dwa lata
jako biskup diecezji prowadził w seminarium zajęcia. Lecz co dzień – czy
to jako kardynał, czy jako biskup – odwiedzał seminarium. Od czasu do
czasu zaś „wpadał” na zajęcia prowadzone przez tamtejszych profesorów.
Szczerze wam mówię, że ostatnią rzeczą, jaką chcielibyście oglądać będąc
profesorem seminarium jest pojawienie się przed drzwiami sali, w której
macie prowadzić wykład, kardynała patriarchy Wenecji zamierzającego
przysłuchiwać się temu, co będziecie mówić. Gdy niespodziewanie
przybywał na zajęcia, profesorom musiały przechodzić po plecach ciarki.

Był również pełen zapału jeśli chodzi o rozwijanie życia parafialnego. W
trakcie całego swojego posługiwania propagował nabożeństwo do
Najświętszego Sakramentu oraz do Najświętszej Maryi Panny. Nieustannie
wzywał do głoszenia większej liczby coraz lepszych kazań. W jego czasach
powszechny był wśród kaznodziejów styl charakteryzujący się dążeniem do
wielkiej elokwencji i chęcią mówienia o sprawach bardzo wzniosłych,
które zwykle pozostawały poza zasięgiem wyobraźni świeckich (2). Ów styl
kaznodziejstwa miał w sobie coś z pychy. Józef Sarto ostro go zwalczał.
Mówił: „Głoście ludowi kazania na temat katechizmu oraz prawa Bożego i
kościelnego. Jeśli tak będziecie robić – i to często – wzrośnie u nich
wiara i będą pilniej przestrzegali przykazań. I była to prawda. Takie
postępowanie przyniosło wielkie powodzenie.

W Mantui zwyczajowo biskup głosił kazania tylko siedem razy w roku.
Józef Sarto zniósł ten zwyczaj – jako biskup kazał znacznie częściej.
Nie mógł bowiem pozostać milczący w sprawie świętej ewangelii.

Z wielką gorliwością troszczył się o religijną edukację młodzieży oraz
dorosłych. Za wielkie zło swoich czasów uważał ignorancję Włochów w
sprawach wiary (3). Dbał niezwykle o właściwe udzielanie sakramentów,
dobrą muzykę kościelną oraz dobrą kościelną sztukę. Na temat muzyki oraz
sztuki kościelnej miał olbrzymią wiedzę. Był zatem w stanie z jednej
strony utrzymywać bardzo serdeczne stosunki z ubogimi, z drugiej zaś – z
ludźmi wykształconymi oraz majętnymi. Był bowiem człowiekiem niezwykle
kulturalnym.

Prawie nigdy nie opuszczał swojej diecezji – wyjeżdżał zaledwie na kilka
dni w roku, a nawet wtedy tylko z powodu obowiązków, do jakiego wzywała
go miłość lub stan życia. Trwał na stanowisku mimo wielu niepowodzeń.
Gorliwość przynosiła mu wiele sukcesów, ale zdarzało się też wiele
porażek. Według jego własnych słów w licznych przypadkach nie udało mu
się osiągnąć tego, co zamierzył, w kwestii nauczania wiernych mającym na
celu zwiększenie ich pobożności. W wielu zaś innych sprawach na drodze
stawał mu wrogo nastawiony włoski rząd. Lecz jego wytrwałość w obliczu
porażek to widomy znak jego świętości. Ukazuje bowiem, że Józef Sarto
nie działał pobudzany wyłącznie ludzkim, osobistym zapałem, lecz
gorliwością otrzymaną z łaski Bożej. I tak jak Pan Jezus wytrwał, mimo
że większość żydów Go odrzuciła, działając w oparciu o to, że otrzymał
od Boga doniosłe posłannictwo – sam Bogiem będąc – otrzymał od Boga Ojca
misję, by w uświęconej przez Siebie ludzkiej naturze stać się
Zbawicielem świata. I w owym zadaniu zbawienia świata nie zrażał się
niczym. Podobnie Pius X nie zrażał się niczym w dążeniu do realizacji
celów Królestwa Bożego na ziemi. Nieprzerwanie objeżdżał całą swoją
diecezję i miał zwyczaj niespodziewanie „wpadać” z wizytami. Słynna jest
historia jego odwiedzin w parafii znanej z tego, że pracujący tam kapłan
spóźniał się do konfesjonału. Zawsze przybywał tam spóźniony. Jak można
się spodziewać, pewnego dnia kapłan ów wychodzi z zakrystii i kieruje
się w stronę konfesjonału – spóźniony – otwiera drzwiczki i kogóż
zastaje w środku? samego biskupa Mantui! Nie potrzebuję dodawać, że
spóźnialskiego przeszedł dreszcz. Józef Sarto był księdzem parafialnym
całej swojej diecezji.

Trzecią z jego wielkich cnót była pokora, skromność, zapominanie o samym
sobie. Przez całe swoje życie nie był, jak zaznaczyłem, nikim innym niż
księdzem parafialnym. I niezależnie od tego, jaką zostawał obdarzony
godnością – włączając w to godność kardynała patriarchy Wenecji, która
jest jedną z najwyższych godności w Kościele katolickim – nie zachwiało
to jego pokorą. Była ona jak twierdza, do której żadna próżność, zwykle
godnościom towarzysząca, nie zdołała się wedrzeć. Nigdy nie brał samego
siebie zbyt poważnie. Jako kardynał patriarcha Wenecji na służącego
wybrał sobie prostaczka, kogoś, kogo moglibyśmy określić mianem „idioty”
– człowieka o bardzo prostym umyśle. To był jego osobisty służący –
wybrał go bez wątpienia dlatego, że ten nie miał pieniędzy i
prawdopodobnie potrzebował miejsca, gdzie mógłby mieszkać. Żył więc z
kardynała. Lecz osobą, z którą spotykałeś się najpierw, jeśli chciałeś
widzieć się z kardynałem, był ów pokorny, prosty człowiek.

Kardynał miał też zwyczaj chodzenia ulicami Wenecji i rozdawania
pieniędzy ubogim dzieciom, bardziej zamożnym zaś – słodyczy. I był w tym
tak dobry, że na ulicach Wenecji otaczały go dzieci i kobiety – tłumy
kobiet i dzieci – które rozmawiały z nim i po prostu cieszyły się jego
obecnością – był bowiem tak dobry. I rozmawiał ze wszystkimi tymi ludźmi
żywo zainteresowany ich życiem. Pamiętał ich i zadawał pytania o to, jak
im się wiedzie. Był człowiekiem, który nie traktował siebie serio. Był
prosty i pokorny.

Królowi Włoch, gdy ten przybył do Wenecji, złożył formalną wizytę.
Zorganizowano ją w ten sposób, że gdy kardynał patriarcha przybył, miał
bezzwłocznie spotkać się z królem, bez konieczności czekania ani chwili,
– ponieważ król miał dla niego taki szacunek. Lecz prefekt Wenecji
chciał zrobić kardynałowi patriarsze afront, więc również przyszedł do
króla z wizytą. Król przyjął go, a kardynał patriarcha, późniejszy
święty Pius X, musiał czekać. A zatem czekał w holu; nie denerwował się,
ani nie gniewał; gawędził ze wszystkimi – aż do momentu, gdy król
dowiedział się, że kardynał patriarcha już czeka – wtedy to niezwłocznie
pożegnał prefekta i przyjął kardynała z honorami.

Wielką radość sprawiało mu przebywanie ze swoimi seminarzystami i
spędzanie razem z nimi wolnych chwil. Odwiedzał ich letnie domy i
przebywał tam z nimi przez pewien czas. Odwiedzał księży swojej
diecezji.

Lekarz zalecił mu, by odbywał spacery po Wenecji. Robił więc przechadzki
na Lido – Lido to plaża; pod koniec dziewiętnastego wieku plaża była –
inaczej niż dziś – miejscem przyzwoitym (4). Obecnie Lido to miejsce
zamieszkałe przez szatana oraz ludzi idących za jego głosem. Ale wtedy,
przed laty, można było przejść się wzdłuż Lido; kardynał Sarto idąc
plażą odmawiał brewiarz, a gdy skończył, szedł na probostwa nieopodal i
wpadał do księży parafialnych z wizytą.

Jeśli jesteś księdzem, twoja typowa postawa jest taka, że ostatnią
osobą, którą chciałbyś zobaczyć otworzywszy drzwi swojego probostwa jest
kardynał patriarcha Wenecji, twój biskup, ponieważ – z wyjątkiem
sytuacji, gdy jesteś na jego wizytę przygotowany – wprawia cię to w
wielkie zakłopotanie. Lecz kardynał Sarto był tak dobroduszny i pokorny,
że kapłani przyjmowali go jako przyjaciela. Wyczekiwali jego wizyt. Był
bowiem dla nich tak uprzejmy i dobry.

Gdy był już na Watykanie i z wizytą przybywali do niego starzy
przyjaciele z Wenecji, przyjmował ich z taką samą serdecznością. Leon
XIII był arystokratą i za jego pontyfikatu Watykan funkcjonował na
sposób bardzo arystokratyczny – i nie mówię tego, by papieża Leona
krytykować – lecz gdy na stolicy Piotrowej zasiadł Pius X, był tak
pokorny i prosty, że gdy przyjeżdżali jego przyjaciele i czekali nań
przed jego gabinetem, przychodził do nich i gawędził jakby był
zwyczajnym księdzem parafialnym; siadał i rozmawiał – choć był papieżem.
Za czasów Leona XIII byłoby to czymś niewyobrażalnym. Ale Pius X nic nie
mógł na to poradzić; był w tak naturalny sposób pełen pokory.

Był również znany z wielkiej błyskotliwości i dowcipu. Przy stole, przy
którym zajmował miejsce, nieodmiennie toczyły się bardzo ożywione
rozmowy. To połączenie pozornie przeciwstawnych sobie cnót jest oznaką
wielkiej świętości. W duszy bowiem świętego lew musi legać pospołu z
jagnięciem [por. Iz 11,6]. Tak jest w przypadku każdego świętego. Lew
lega pospołu z jagnięciem. Widzimy to u proboszcza z Ars. Widzimy to u
świętego Tomasza Morusa. Widzimy to u każdego niemal świętego (6). Mają
oni tę swoją stronę, która jest bardzo silna i bezkompromisowa, oraz
drugą – która jest bardzo delikatna, bezpretensjonalna i pokorna.
Albowiem mocnym łatwo przychodzi przeprowadzać swoją wolę; albowiem
mocnym łatwo przychodzi krzyczeć, wrzeszczeć i walić pięściami. Słabym
zaś łatwo przychodzi być pokornym, delikatnym i cichym. Ale mocnemu
trudno przychodzi być cichym. Słabemu zaś trudno przychodzi okazywać
moc. I gdy takie cnoty łączą się w osobie jednego człowieka, jest to
znak nadprzyrodzonej świętości.

Od świętego Piusa X powinniśmy uczyć się cnót. Jego hojność wobec
ubogich winna uczyć nas oderwania od rzeczy tego świata; w tym świecie
dobrobytu uczyć nas oderwania od rzeczy, od pieniędzy, od dolara – i
mieć je sobie, jak mówi święty Paweł, za gnój [por. Flp 3,8]. Jego
żarliwość winna uczyć nas zapału do pełnienia obowiązków naszego stanu.
Pomyślcie o tym, kim byłby Pius X, gdyby nie był księdzem, ale osobą
świecką. Gdyby się ożenił. Pomyślcie o jego staraniu o sprawy rodziny.
Nauczaniu jego rodziny. O jej świętości. Pomyślcie o jego szacunku dla
Kościoła i duchowieństwa. Jako młodzi ludzie pomyślcie o jego czystości
i nabożeństwie do Najświętszej Eucharystii i Najświętszej Maryi Panny.
Gdyby nie został księdzem… Gorliwość o spełnianie obowiązków swojego
stanu.

Jego pokora niech uczy nas pokory. Jest ona bowiem nieodłącznym
warunkiem osiągnięcia świętości. Jest ona jakby szklarnią; wilgotną i
ciepłą szklarnią dającą wzrost wszelkiej cnocie.

Papież Pius XII dał nam świętego Piusa X. Ten sam Pius XII, który dał
nam, co należy stwierdzić ze smutkiem, sobór watykański drugi. Zrobił to
niechętnie i bezwiednie – ze względu na brak stanowczości w
wykorzenianiu modernizmu wśród duchowieństwa oraz z powodu ustanawiania
złych biskupów. Dał nam sobór watykański drugi, bowiem biskupi owego
soboru byli biskupami z ustanowienia Piusa XII. A oni Kościół zdradzili.
Ale dał nam również świętego Piusa X. I zrobił to w obliczu wielkiego
sprzeciwu. Przeciw kanonizacji świętego Piusa X podniósł się ryk
protestu. Dlaczego? Ponieważ podjął się on bezlitosnego zwalczania
modernizmu i ścigał modernistów imiennie; tak usilnie, jak usilnie
starał się o zbawienie każdej z osobna duszy w swojej wielkiej diecezji
– Kościele, w swojej parafii, na którą składał się cały Kościół. A więc
Pius X – z odwagą lwa – ścigał modernistów imiennie; usuwał ich; i
wywoływał ich wściekłość. Gdy zaś został kanonizowany – jeszcze za życia
wielu owych modernistów, którzy „cierpieli” pod jego rządami – włączając
w to Roncallego, który stał się Janem XXIII (5) – podniósł się ryk
sprzeciwu. Lecz Pius XII zignorował to wszystko i kanonizował swojego
poprzednika. Wiedział bowiem, że nadchodzi powódź. Uczynił więc Piusa X
wzorem dla całego Kościoła. Nie ma na kartach historii Kościoła innego
papieża podobnego Piusowi X. Pius X jest świętym. Oznacza to, że
wszystkie kroki, jakie podjął przeciw modernizmowi, były właściwe, dobre
i uzasadnione. Uświęcać innych – oto praca świętego. Więc choć
moderniści mogą odebrać nam nasze świątynie, naszą mszę, nasze
sakramenty, wszystko, co jest nam drogie, nie mogą nam odebrać świętego
Piusa X. Znajduje się on już na zawsze wśród świętych. Nie mogą nam
odebrać tego cichego jagnięcia, który zapominał o sobie samym i
poświęcał swoje życie dziełu miłości. Nie mogą nam również odebrać tego
lwa (6), który zasiadając na tronie papieskim grzmiał przeciw wrogom
Kościoła i zaciekle ich zwalczał. W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego.
Amen.

[1 września 2013]

Tłum. Łukasz Makowski

https://www.youtube.com/watch?v=xc2eqWFJVTc

Za: Wirtualne Wydawnictwo. Przypisy Pelagiusza:

1) I stąd wiele problemów dawniej i dziś. Omawiając doniosłość zadania,
jakim jest duchowa opieka nad inteligencją, x. bp Tihamer Toth, jeden z
najwybitniejszych duszpasterzy węgierskich w XX wieku, tak mówi o
duchownych z tej warstwy:

„Faktem jest, że duszpasterstwo wśród inteligencji najłatwiej spełniają
kapłani pochodzący z warstw średnich, którzy od dzieciństwa byli
wychowani w swoim otoczeniu, którzy najlepiej rozumieją duchowe potrzeby
swojej warstwy, dlatego z łatwością potrafią przemawiać do jej
przekonań. Zrozumiałe, że kler, który ma pracować wśród wszystkich
warstw, powinien się rekrutować ze wszystkich sfer społeczeństwa; bo w
normalnych warunkach – abstrahując od darów łaski nadprzyrodzonej –
kapłan tej warstwie społecznej będzie odpowiadał najlepiej, z której
pochodzi. Jak zbawienną pracę duszpasterską mogą wykonać wśród
zobojętniałej inteligencji pobożni kapłani, pochodzący z rodzin
inteligentnych, dowodem tego jest praca trzech wybitnych kapłanów
francuskich, należących do arystokratycznych rodów.” (podkreślenie jak w
oryginale) Mowa jest zaś dalej o xx. Berulle (który później został
kardynałem), Olier i de Condren. (cytat za: Opieka duchowa nad
młodzieżą, tom I., nakładem „Komitetu Budowy Kościoła parafialnego na
Zwierzyńcu w Krakowie, Kraków, 1940, ss. 10-11, dzieło już przytaczane
przeze mnie tutaj).

Tak zaś w temacie i w naszych, polskich warunkach, wyraża się
niedoceniany u nas niestety wielki myśliciel młodego pokolenia
przedwojennych narodowców:

„Tych [ewangelicznych ludzi] jednak na razie nie ma i to przede
wszystkim dlatego, że gdy proces odrodzenia religijnego rozpoczął się
dopiero pośród inteligencji – seminaria duchowne zapełniają chłopi, nie
tyle propter Jesu, ile propter esu (1). Synowie chłopscy garną się tam
przeważnie dla kariery, w sukience duchownej widząc nie oznakę szczytnej
służby Bożej, ale środek do wydźwignięcia się, dawnej szlacheckiej
‘krescytywy’(2) – w myśl tego dziś już raczej nieaktualnego przysłowia,
że ‘kto ma księdza w rodzie, temu bieda nie dobodzie’. Jasna rzecz, że
ten chłopski kler, tak niewysokiej na ogół próby, nie może mieć wśród
swoich wielkiego poważania – przeciwnie, nieraz otoczony jest pogardą –
‘krew pańska jest zaszczyt przed gminem’ i rzadki dziś ksiądz ‘z panów’
ma tysiąc razy większe apostolskie możliwości i, na ogół biorąc, tysiąc
razy lepiej je spełnia. Rozpisuję się nad tym tak obszernie, bo to, co
tu można obserwować, a co jak mi się zdaje, nie jest tylko objawem
lokalnym, i nad czym wszyscy na wsi biadają, a już najwięcej prawdziwe z
powołania duchowieństwo – potwierdza przecież moją tezę, że choroba wsi
to choroba jej duchowych przewodników. Brak księżych powołań wśród
inteligencji i spowodowany nim rozpaczliwie niski stan wiejskiego kleru
wyraźnie dowodzą, że drogą do naprawy stosunków jest, jak zawsze,
naprawa z góry, a nie mimo całą swą paradoksalność – podstaw – owszem
podstaw, ale ideowych, bo prawdziwą podstawą jest góra, i tak jak ruina
budowli zaczyna się nie od fundamentów, ale od dachu, tak samo i
społeczeństwa rozkładają się od góry…” (A. Meller, P. Tomaszewski, Ku
„Nowemu Barokowi”. Myśl polityczna Karola Stefana Frycza (1910-1942).
Wybór źródeł, wyd. von Borowiecky, Warszawa 2012, s. 179, co jest
fragmentem artykułu K. S. Frycza pt. „Wiejskie problemy” z „Myśli
narodowej”, nr 44, 1935 r., s. 669-671. Przypisy: 1. Propter Jesu /
Propter esu (łac.) – dla Jezusa / dla nas; 2. Krescytywa – wyrost
znaczenia, mienia, poprawa bytu.). Choć wydaje się, że dziś już nie ma
stanów w „nowoczesnym społeczeństwie demokratycznym”, to jednak różnice
w pochodzeniu i kulturze pozostają wyraźne zarówno wśród świeckich, jak
i duchowieństwa.

2) Niedostosowanie kaznodziejstwa do rzeczywistych potrzeb świeckich
jest zatem problemem istniejącym nie od dziś.

3) Brak zaś wychowania religijnego u Polaków był tematem poruszanym
nierzadko przez o. Jacka Woronieckiego OP. To było celem powstania
Przewodnika po literaturze religijnej, skierowanego do inteligencji.
Inny przykład można znaleźć tutaj.

4) Przypomina mi się tu dyskusja, jakiej byłem uczestnikiem kilka lat
temu, dyskusja, którą prowadziła pewna grupa młodych „tradycjonalistów”
(o zapatrywaniach około lefebrystycznych) na temat godziwości chodzenia
na plaże, oczywiście w warunkach takich, jakie na tych plażach dziś
powszechnie panują. Spora część uczestników nie miała tu żadnych
zastrzeżeń… Sytuacja ta (i nie tylko ta) świadczy o wręcz pandemicznym
liberalizmie również w środowiskach „tradycji katolickiej”, i nie mówię
tu bynajmniej tylko o jakimś konkretnym środowisku.

5) X. Franciszek Ricossa napisał całą serię artykułów o Janie XXIII,
które są bardzo pouczające. Tu wszystkie części po francusku: pierwsza,
druga, trzecia, czwarta, piąta, szósta, siódma, ósma, dziewiąta,
dziesiąta, jedenasta, dwunasta, trzynasta, czternasta, piętnasta. Inny
artykuł został przetłumaczony na język polski: „Roncalli (J-23) i
masoneria”.

6) Widzimy to przede wszystkim u Najświętszej Maryi Panny, do której
rzymska liturgia odnosi następujące słowa piątej antyfony z Nieszporów
niedawno obchodzonego święta Wniebowzięcia: „Pulchra et decora, filia
Jerusalem: terribilis ut castrorum acies ordinata” (z Pieśni nad
pieśniami VI, 3: „Piękna jesteś, przyjaciółko moja, wdzięczna i ozdobna
jak Jeruzalem, straszna jak wojska uszykowane porządnie!”).

Powrót